Address & Contact

Our Address

Borowicze, Rosja

GPS

58.3925508, 33.90682560000005

Web

Obóz w Borowiczach został utworzony w 1939 r. W czasie wojny więziono w nim przeważnie Niemców – jeńców wojennych. Po wkroczeniu do Polski w 1944 r. Armii Czerwonej obóz w Borowiczach zapełnił się Polakami. Pośród ok. 16 tys. więźniów różnej narodowości stanowili oni najliczniejszą grupę. Umieszczono tam głównie szeregowych żołnierzy AK. Ponieważ nawet w świetle sowieckiego bezprawia nie było podstaw do ich skazania, zastosowano wobec Polaków internowanie (więzienie bez wyroku sądu czy trybunału wojennego – niezwykle rzadko stosowane w ZSRS). Obozy o podobnym charakterze istniały także w innych miejscach Związku Sowieckiego, jednak obóz w Borowiczach był obok obozu w Stalinogorsku jednym z dwóch największych. Ten w Stalinogorsku nosił miano kontrolno-filtracyjnego, czyli specłagru, w którym umieszczono ludność polską uznaną przez władze sowieckie za obywateli ZSRS. Natomiast obóz w Borowiczach w NKWD-owskiej nomenklaturze zwano jenieckim i było to największe skupisko internowanych szeregowych żołnierzy AK. Składał się z pięciu podobozów: w Borowiczach, Jogle, Szybatowie, Ustie i Opocznie.

Transporty

W pierwszych czterech transportach, które przybyły w listopadzie i grudniu 1944 r. do Borowicz, przywieziono 4893 żołnierzy Armii Krajowej, przetrzymywanych wcześniej – od sierpnia 1944 r. – w obozach w Lublinie (na Majdanku), w Sokołowie Podlaskim i Przemyślu. Byli to przeważnie mieszkańcy Lubelszczyzny, Małopolski, Kieleckiego i Mazowsza. Jak na sowieckie warunki, podróż nie trwała długo – około dwóch tygodni.
– W ciągu tego czasu więźniowie dostali trzy razy po kilka sucharów i raz po jednym solonym śledziu – wspomina Roman Bar. – Pierwszą gotowaną strawę otrzymaliśmy po przyjeździe do łagru, ale dopiero po pięciu godzinach. Były to łupiny od ziemniaków zalane gorącą wodą. Mimo że każdy z nas był potwornie głodny, zjedliśmy najwyżej połowę tego obrzydlistwa, a to dlatego, że połowę „zupy” stanowił piasek, bo w obozie był straszny brud – wyjaśnia pan Roman. Obóz leżał w odległości ok. 1 kilometra od rzeki, dlatego wody było bardzo mało. Po raz pierwszy więźniowie mogli się umyć dopiero w lutym, a więc przez prawie trzy miesiące chodzili brudni. Obóz był też nieprawdopodobnie zapluskwiony i zawszony, z niezliczoną ilością szczurów.

Nie wszyscy powrócili

Niedożywienie, fatalne warunki sanitarne, zimno i wyczerpująca praca były przyczyną bardzo wysokiej śmiertelności. W ciągu pierwszego roku zmarło około sześciuset więźniów – blisko 12 proc. Najczęstszą przyczyną śmierci była dystrofia – ogólne wycieńczenie organizmu.
– Bardzo dokuczało nam zimno – wspomina Roman Bar. – Pomimo dużych mrozów przez kilka godzin dziennie staliśmy na dworze, ponieważ strażnicy robili tzw. prowierki, czyli liczenie więźniów, przy czym nieustannie się mylili. Ponieważ większość z nas została aresztowana latem, nie mieliśmy ciepłej odzieży. W lutym zostaliśmy skierowani do pracy poza obozem. Na mrozie przebywaliśmy nawet dwanaście godzin: osiem kilometrów w jedną stronę, osiem w drugą, ciągłe liczenie i osiem godzin pracy – wspomina pan Roman.
Wyżywienie więźniów stanowiło 600 gramów ciężkiego, gliniastego chleba oraz porcja wodnistej, letniej zupy rano i wieczorem… Mieszkali w barakach-ziemiankach, w których umieszczono po 400 osób. – Głęboko w pamięci utkwiło mi przygnębiające wrażenie, kiedy pierwszego dnia stanąłem u progu ciemnych, głębokich czeluści baraku – opowiada Roman Bar.
W końcu kwietnia wybuchła w obozie epidemia krwawej czerwonki. Jedynym rozwiązaniem było leczenie się spalonym na węgiel chlebem i drewnem. Często zdarzało się, że rano więźniowie znajdowali na pryczy martwe ciało kolegi. Dziś o liczbie zmarłych mogą powiedzieć tylko cmentarze. Od grudnia 1946 r. rozpoczęto rozładowywanie obozu. Większość Polaków powróciła do kraju, jednak nie wszyscy, wielu z nich jeszcze przez długie lata musiało pozostać w krainie gułagu.
Dziś dzięki działającemu od 1986 r. środowisku Borowiczan o tych, którzy na zawsze pozostali na „nieludzkiej ziemi”, przypomina cmentarz w Jogle i pomniki rozsiane na terenie obwodu nowogrodzkiego. Przede wszystkim jednak pamięta o nich miejscowa ludność, sama boleśnie doświadczona przez sowiecką sprawiedliwość.

Borowicze pamiętają

W 1992 r. środowisko Borowiczan zainicjowało współpracę z władzami miasta Borowicze, zapraszając ich przedstawicieli do Gdyni. Owocem tego spotkania było Międzynarodowe Seminarium Represjonowanych i Więźniów Łagrów NKWD, które odbyło się w Borowiczach w sierpniu 1993 r. Z Polski przybyło na nie około pięćdziesięciu kombatantów. W ramach tego seminarium nastąpiło otwarcie i poświęcenie symbolicznego Cmentarza Żołnierzy Armii Krajowej w Jogle – miejscowości oddalonej 12 km od Borowicz.
Przy budowie cmentarza oprócz kombatantów aktywnie pomagała młodzież z miejscowego technikum. W dzieło upamiętniania martyrologii Polaków bardzo zaangażowany był miejscowy ksiądz prawosławny Walerij Diaczikow, proboszcz parafii Tychwińskiej Ikony Bożej Matki w Jogle. W cerkwi w Jogle została umieszczona tablica ku czci żołnierzy Armii Krajowej więzionych i zmarłych w łagrach Borowicze, Ustie, Szibatowo, Opoczno i Jogła. Do upamiętnienia męczeństwa Polaków przyłączyła się także miejscowa prasa, publikując cykl wspomnień więzionych w Borowiczach żołnierzy AK. Przez następne lata o cmentarz troszczyła się okoliczna ludność.
Kolejne spotkanie w Borowiczach odbyło się 6 sierpnia tego roku. Z inicjatywy Stowarzyszenia Borowiczan, a w szczególności jego prezesa Romana Bara i przy współpracy miejscowych władz, nastąpiło odsłonięcie Polskich Znaków Pamięci – 13 tablic i obelisków z krzyżem ku czci żołnierzy Armii Krajowej internowanych w latach 1944-47. Znajdują się one w Borowiczach, Ustiu, Bobrowikach i Jogle. Dzięki rosyjskiemu „Memoriałowi” udało się ustalić dokładną listę więźniów obozu w Borowiczach, którą w metalowej urnie umieszczono pod jednym z obelisków. W uroczystości otwarcia i poświęcenia Polskich Znaków Pamięci wzięli udział przybyli z Polski kombatanci, miejscowe władze, duchowni prawosławni i katoliccy, przedstawiciel Polskiego Konsulatu w Petersburgu, a przede wszystkim miejscowa ludność, pośród której było ponad trzydziestu więźniów sowieckich łagrów.