10 lutego 1940 roku rozpoczęła się masowa wywózka Polaków na Syberię. Deportacje były zemstą Stalina.

NKWD był właścicielem deportowanych. Przekazywał ich do pracy sowieckim instytucjom, pobierając za to dziesięć procent z wypracowanego przez zesłańców zysku. Typowy handel niewolnikami – uważa dr hab. Daniel Boćkowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku.
Pierwsza wywózka, największa oraz najbardziej tragiczna pod względem liczby ofiar była swoistą zemstą Stalina.

10 lutego 1940 roku data, która głęboko zapadła w pamięć mieszkańców wschodnich kresów II Rzeczypospolitej. 70 lat temu o świcie rozpoczęła się pierwsza masowa wywózka Polaków na Syberię. Kogo objęła?

Dr hab. Daniel Boćkowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku: Pierwsza wywózka, największa oraz najbardziej tragiczna pod względem liczby ofiar – objęła w sumie 139 590 osób – była swoistą zemstą Stalina. Zsyłano głównie osadników wojskowych, w większości byłych uczestników wojny 1920 roku, oraz służbę leśną, a także uciekinierów z Rosji po wojnie domowej i przejęciu władzy przez bolszewików.

Jako osadników potraktowano także liczne rodziny chłopskie, które otrzymały ziemię w ramach parcelacji majątków lub po prostu nabyły ją za pieniądze i nie miały nic wspólnego z powojenną polityką osadniczą rządu polskiego. Wśród zesłańców był też niewielki odsetek ludności białoruskiej i ukraińskiej, głównie z racji pełnienia przez głowy rodzin służby w gospodarce leśnej – gajowi, straż leśna itp. Ich sytuacja była wyjątkowo tragiczna, gdyż byli oni całkowicie zaskoczeni.

Potem były jeszcze trzy deportacje, w kwietniu i czerwcu 1940 roku oraz w czerwcu 1941. Czy plany wywózki Polaków zostały wcześniej przez NKWD przygotowane, czy decydowano o tym na bieżąco? Był jakiś klucz?

– Wszystkie plany deportacji zatwierdzano wcześniej na Kremlu, a potem dawano do realizacji NKWD. Decyzje o deportacji rodzin osadniczych podjęto już 2 grudnia 1939, zaś trzy dni później RKL ZSRR podjęła decyzję o oczyszczeniu Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy.

O deportacji kwietniowej i czerwcowej zadecydowano 2 marca, a więc na trzy dni przed ostateczną decyzją o rozstrzelaniu polskich jeńców wojennych. Była to forma zatarcia śladów szykowanej zbrodni katyńskiej, gdyż wysiedlano głównie rodziny rozstrzeliwanych, a latem 1940 roku żydowskich uchodźców, którzy, zdaniem władz radzieckich, stanowili równie duże zagrożenie, jak rodziny osadnicze.

Generalnie wysiedlano wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogli zagrozić władzy sowieckiej. Pole do popisu było ogromne. Osadnicy, leśnicy, uchodźcy wojenni, rodziny urzędników państwowych i samorządowych, rodziny osób aresztowanych, inteligencja, rodziny osób zbiegłych za granicę, prostytutki, rodziny osób, wobec których zastosowano najwyższy wymiar kary, członkowie rodzin osób, które podjęły działalność konspiracyjną itd.

Od wejścia Sowietów do Polski nie minęło jeszcze pół roku. Jak ta machina została zorganizowana? Deportacje objęły przecież tysiące ludzi.

– Teoretycznie ta akcja była zorganizowana bardzo dobrze. Przynajmniej taki obraz wyłania się z dokumentów. Wszystko zapięte na ostatni guzik, ludzie przygotowani, wagony gotowe. Trzeba przyznać, że logistycznie nie było to łatwe przedsięwzięcie. Na dodatek wcześniej cały transport kolejowy nastawiony był na przerzucenie wojsk sowieckich na front wojny zimowej z Finlandią. Gdyby nie ta wojna, zesłańcy na Wschód pojechaliby miesiąc wcześniej. Widać to wyraźnie w dokumentach zachowanych m.in. w Syktywkarze w Republice Komi.

Procedury deportacyjne przebiegały dość sprawnie. Całością od początku koordynował NKWD, który był właścicielem deportowanych i jedynie przekazywał ich do pracy poszczególnym sowieckim instytucjom, pobierając za to dziesięć procent z wypracowanego przez zesłańców zysku. Typowy handel niewolnikami. Wysyłka teoretycznie odbywać się miała w godziwych warunkach, z zapewnionym wyżywieniem, opieką medyczną, opałem w wagonach itp. Rzeczywistość sowiecka była taka jak zawsze, gdyż co innego było wydać stosowne pisma, a co innego zapewnić ich realizację. Dlatego w trakcie podróży odnotowano tak wiele przypadków zgonów, zaś pobyt w wagonach do dziś jest jedną z największych traum Sybiraków.

Jakie plany z zesłańcami wiązały władze sowieckie?

– Zesłańcy byli jednym z trybików w maszynie totalnej unifikacji i sowietyzacji ziem kontrolowanych przez ZSRR. Mieli pracować dla dobra sowieckiej ojczyzny, a po zakończeniu zsyłki pozostać tam jako tania siła robocza. Byli zesłańcami i kolonistami jednocześnie.

Zsyłka na północ ZSRR podobna była w warunkach bytowych do lżejszych obozów pracy przymusowej, często wręcz umieszczano ich na terenie dawnych obozów. Wielu Polaków i tak miało dużo szczęścia, gdyż trafili do osad, które kosztem nieprawdopodobnych ofiar wznieśli wcześniejsi zesłańcy – ofiary kolektywizacji i czystek lat 30.

Prawdziwym paradoksem historii jest fakt, że ci z zesłańców, którzy zdecydowali się wyruszyć w 1941 r. na południe, ku armii Andersa, znacznie bardziej ucierpieli niż ci, którzy zdecydowali się pozostać na północy. Kiedy mówimy o koszmarze zsyłki, warto też sobie uzmysłowić, że uratowała ona dziesiątki tysięcy polskich Żydów od zagłady. Taka mała złośliwość historii. Dla nich koszmar zesłania okazał się wybawieniem od Shoah.

Po podpisaniu układu Sikorski – Majski w 1941 roku pojawiła się nadzieja na poprawę warunków zesłańców, ale szybko się skończyła.

– Tak, gdyż władze radzieckie nie miały ani przez chwilę ochoty na to, aby pod ich nosem działała zorganizowana struktura ambasady RP opiekująca się byłymi zesłańcami. Także sam fakt zmiany statusu tych ludzi z wrogów ludu na sojuszników z punktu widzenia Kremla był wyjątkowo niekorzystny, gdyż podważał nieomylność władzy radzieckiej. Amnestia była instrumentem propagandowym wykorzystanym przez walczące o przetrwanie państwo sowieckie. Kiedy tylko pozycja ZSRR się umocniła, rozprawa z wolnymi Polakami była kwestią czasu.

Zesłańcom pozwolono wrócić do domu nie od razu po zakończeniu wojny, a dopiero w 1946 r.

– Wcześniej było to niemożliwe ze względów technicznych, politycznych i ekonomicznych. Należało całą akcję przygotować, zarejestrować chętnych, sprawdzić, czy nie chcą przy okazji opuścić krainy wiecznej szczęśliwości ludzie niepożądani, przygotować transport po obu stronach i zakończyć repatriację osób z ziem II RP wcielonych do ZSRR.

Moim zdaniem, powrót nastąpił w możliwie krótkim czasie, gdyż zależało na tym ze względów propagandowych obu stronom – komunistom w Polsce i ZSRR.

Kiedy mówimy o powrotach, warto wspomnieć, że Polacy w kraju w wielu przypadkach odnieśli się do wracających w sposób zdecydowanie wrogi, oskarżając ich wręcz o bycie sowiecką V kolumną.

Związek Sybiraków twierdzi, że wywieziono na Wschód 1,3 mln osób. Pan i inni historycy szacują tę liczbę na znacznie mniejszą. Skąd te rozbieżności? Czy wszystkie dane z archiwów sowieckich są już dostępne?

– Nigdy nie będziemy mieli pewności, że wiemy już wszystko ani że dodarliśmy do wszystkich źródeł. To nierealne. Tak jak i to, że dane, którymi dysponujemy, są ostateczne. Informacje o ponad milionie deportowanych pojawiły się po wojnie i powiązane były z ówczesną polityką władz polskich na Zachodzie, mającą wykazać sojusznikom rozmiar cierpień zadanych przez sowieckiego okupanta. Im dalej od wojny, tym liczba deportowanych była większa, dochodząc nawet do 1,7 mln.

Szacunki mówiące o ok. 350 tys. deportowanych oraz w sumie ponad 650 tys. represjonowanych w głębi ZSRR opieramy na znanych nam materiałach sowieckich oraz realnych szacunkach co do ówczesnych możliwości pomieszczenia tej liczby w ZSRR. Dane te pokrywają się też, przynajmniej częściowo, z pierwszymi szacunkami strony polskiej powstałymi po utworzeniu ambasady RP w ZSRR.

A ile osób zginęło na zsyłce? Sybiracy podają, że nie wrócił co trzeci wywieziony na Wschód.

– To, podobnie jak informacje o ponad milionie deportowanych, nie znajduje jak dotąd pokrycia w znanych nam materiałach NKWD oraz lokalnych struktur władzy sowieckiej w miejscach, gdzie przebywali zesłańcy. Wiem, że mogę narazić się pamięci wielu Sybiraków, którzy przeszli przez piekło zesłań i stracili tam swoich najbliższych, ale śmiertelność na zsyłce (zwłaszcza na północy ZSRR) do momentu ogłoszenia amnestii w 1941 r. sięgała ok. 5 do 6 proc. wszystkich zesłanych (ok. 20-25 tys. osób). To i tak bardzo dużo, bo mówimy o kilkunastu miesiącach.

Co ciekawe, najwięcej ofiar wśród zesłanej ludności polskiej odnotowano już po amnestii, kiedy tysiące Polaków ruszyły na południe. Kiedy mówimy o stratach w całym okresie zesłania od 1940 do 1946 roku, to liczba ofiar sięga kilkudziesięciu tysięcy.

Autor: Alicja Zielińska