Przebieg Deportacji na Sybir

Wszystkie deportacje przeprowadzane na ziemiach polskich w latach 1940 – 1941 przebiegały według podobnych schematów, różniły się jedynie skalą represji władz sowieckich. Wynikało to z centralnego uregulowania NKWD, które wydawało drobiazgowo opracowane instrukcje deportacyjne. Deportacją w każdym powiecie kierował sztab składający się z 3 – 5 funkcjonariuszy NKWD, a bezpośrednimi wykonawcami były grupy operacyjne. Zjawiały się one z reguły w nocy lub wczesnym rankiem i składały się z oficera i towarzyszących mu żołnierzy NKWD, a także miejscowych milicjantów i reprezentantów władz lokalnych. Mieszkańcom komunikowano decyzję o wysiedleniu, a następnie przeprowadzana była rewizja domostwa uzasadniana posiadaniem broni (co było nielegalne). W czasie tych, często brutalnych rewizji niszczono bardzo wiele przedmiotów, powodując totalny bałagan w pomieszczeniach, czasem pozbawiano rodzinę wartościowych przedmiotów. Po rewizji wyznaczano wysiedlanym czas na spakowanie się, z reguły było to około 30 minut, ale zdarzały się przypadki, że zaledwie 10 – 20 minut. Co i w jakich ilościach pozwalano zabrać ze sobą zależało od danej grupy operacyjnej, czasem podawano limit wagi całego bagażu.

W czasie pobytu grup operacyjnych w domostwach dochodziło bardzo często do przejawów brutalności: zastraszeń, krzyków, poszturchiwań. Głowę rodziny trzymano pod bronią i zabraniano pomocy w pakowaniu się. Czasem nie pozwalano członkom rodziny na opuszczenie izby w jakiej się znajdowali. Wszystkie te czynności składały się na całkowitą panikę wśród kobiet i dzieci, które musiały się w pośpiechu spakować. Dlatego zabierano bardzo często rzeczy zupełnie nieprzydatne, a zapominano o najważniejszych jak: ubrania, żywność, pościel, akty własności, proste maszyny gospodarstwa domowego, które potem bardzo się przydawały na zesłaniu. Jedynie czasem żołnierze okazywali trochę więcej współczucia deportowanym, doradzając im, czy nawet pomagając w pakowaniu, były to jednak sporadyczne przypadki (głównie w czasie kwietniowej deportacji w 1940 roku). Wysiedlonych dowożono saniami, furmankami lub samochodami bezpośrednio na stacje kolejowe, bądź najpierw do miejsc zbiórki ludności, a stamtąd po zgromadzeniu odpowiedniej liczby osób do miejsc, z których wysyłano ich na wschód. Bardzo często mężczyzn oddzielano od reszty rodzin i umieszczano w oddzielnych wagonach. Na owych stacjach na deportowanych oczekiwały transporty składające się z wagonów towarowych, zupełnie nie przystosowanych do humanitarnego przewozu ludzi. Znajdowały się w nich jedynie drewniane, piętrowe prycze, żelazny piecyk (do którego bardzo często brakowało opału) i wycięta w podłodze dziura służąca za ubikację. W takich warunkach niektórzy musieli spędzić po kilka tygodni, często po kilka dni bez pożywienia i wody. W wagonach w zależności od okresu deportacji panowało albo zimno (czasem do -40˚C), albo upał. Szybko rozpowszechniały się choroby, na skutek nieodpowiedniego pożywienia, a także bakterii, zbierających się w ubikacji, z której unosił się okropny odór, co było kolejną udręką deportowanych. Na-Sybir

Śmiertelność w czasie deportacji

Bardzo wielu ludzi w czasie podróży umierało, szczególnie dzieci i starców, nie przystosowanych do takich podróży. Dla setek tysięcy Polaków już sam przejazd na zesłanie był silnym przeżyciem i sytuacją źle wpływającą na zdrowie zarówno fizyczne jak i psychiczne, niektórzy popadali np. w depresję. Często zdarzały się przypadki, że rodzice zmuszeni byli jechać razem z ciałami swoich umarłych dzieci, nawet po 3 dni w jednym wagonie do czasu, aż żołnierze radzieccy na postoju wyniosą ciało (najczęściej w bezkresne pola, na których nawet nie wykopywano grobów, pozbawiając ludzi cywilizowanego pogrzebu). Ilość osób deportowanych w jednym wagonie była bardzo zróżnicowana, najczęściej wynosiła 40 – 50 osób, ale zdarzały się przypadki, że w wagonie jechało nawet ponad 60 osób, albo jedynie 20 – 30. Również negatywnie na wysiedlanych wpływał fakt braku intymności przez bardzo długi okres czasu, nawet podczas załatwiania podstawowych potrzeb. Znamienne dla Polaków było śpiewanie przez nich pieśni patriotycznych i głośne modlitwy w czasie tej okropnej podróży. Oto dwie relacje naocznych świadków tych wydarzeń: „Noc z 9 na 10 lutego 1940 r. pozostanie w mojej i mojego rodzeństwa pamięci jako noc grozy. Sen nasz nie trwał długo, gdyż nad ranem został przerwany straszliwym kołotaniem w okna i drzwi wejściowe od podwórza. Przerażeni i senni zerwaliśmy się z naszych łóżek, szybko nakładając na siebie ubrania i zapalając lampę. Otworzyłem drzwi do pokoju, w którym spali rodzice z młodszym rodzeństwem. Ujrzałem ojca w narzuconych na bieliznę kożuchu i z latarką w ręku, wychodzącego przez kuchnię do drzwi wejściowych. Młodsze rodzeństwo również się rozbudziło i wszyscy bardzo głośno płakali. Podążyłem za ojcem i gdy wszedłem do kuchni, usłyszałem trzask gwałtownie otwieranych drzwi wejściowych i krzyk: „Ruki w wierch!” (Ręce do góry!) Za moment ujrzałem przerażający widok: drzwiami od sieni wchodził ojciec z podniesionymi do góry rękami, a za nim szedł żołnierz z wyciągniętych przed siebie karabinem, którego czubek bagnetu dotykał pleców ojca. Za tym „sołdatem” (żołnierzem) szedł oficer NKWD, a na koniec nasz znajomy Ukrainiec Sztejna. Stałem przy otwartych drzwiach do pokoju rodziców i byłem zatrwożony. […] To nachalne wtargnięcie do naszego domu i brutalne traktowanie, było niezmiernie przerażające. Czułem ostry ucisk w gardle i łzy same napływały do oczu. Mama i rodzeństwo zanosili się do płaczu. […] Oficer kazał wszystkim się uciszyć, wyjął z mapnika imienny spis naszej rodziny i sprawdził, czy wszyscy jesteśmy. Następnie odczytał dekret Rady Najwyższej ZSRR o przymusowym wysiedleniu określonych rodzin polskich z terenów Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi w głąb Związku Radzieckiego. […] Na spakowanie przeznaczono nam trzydzieści minut. Pozwolono zabrać ze sobą ubranie, obuwie, bieliznę osobistą, pościel, naczynia, nakrycia oraz wyżywienie na trzy doby. […] Po wyjściu oficera i Sztejny z naszego mieszkania, zaczęliśmy się pakować i ubierać najmłodsze rodzeństwo. […] Dzięki temu, że w naszym domu była szkoła i do nas zwożono wszystkich wygnańców z całej osady, czas spakowania i przygotowania do podróży dla naszej rodziny został ostatecznie przedłużony do ponad jednej godziny. Wszystkim innym rodzinom czasu na spakowanie nie dawano więcej jak trzydzieści minut, a niektórym nawet piętnaście. […] Rezultat tej perfidnej metody pośpiesznego wypędzania z własnych domów był taki, że kilkoro nieszczęśliwych, rozpłakanych, niewinnych dzieci wniesionych do nas przez swoje matki było tylko w nocnych koszulach, bez obuwia, zawiniętych w pierzynki lub koce. W taki sposób maleństwa przygotowano do podróży saniami w mroźnych i śnieżnych warunkach terenowych. Wiele bowiem matek pod wpływem grozy , przerażenia i napięcia nerwowego, popędzanych przez enkawudzistów do pośpiechu, nie miało czasu lub zapominało ubrać dzieciątka. Ten straszliwy pod groźbą bagnetów pośpiech wytrącał wszystkich z równowagi. […] Nie mogliśmy zrozumieć postępowania sowieckich władców, którzy tylko dlatego, że jesteśmy Polakami, usiłowali pozbawić nas godności, zagrabili cały nasz majątek i pod groźbą bagnetów wyrzucili na zawsze z naszego prawowitego domu rodzinnego, w objęcia śnieżnej i mroźnej zimy. […] Powieziono nas do pociągu towarowego. […] Przy otwartych na całą szerokość drzwiach wagonu nie było nic, co mogłoby ułatwić wejście do jego wnętrza. […] Wchodząc zwróciłem uwagę na wyposażenie „przybytku”, w którym zaplanowano nam dalszą podróż. Po obydwu stronach były zamontowane po trzy drewniane prycze. […] To, co ujrzeliśmy było przerażające. Podłoga, szczególnie w szparach, była zanieczyszczona niedokładnie uprzątniętym łajnem bydlęcym. Wszystkie prycze były gołe, wykonane ze starych, brudnych desek. […] w podłodze znajdował się otwór, nad którym stało stare, blaszane wiadro. Była to ubikacja. […] Na środku stał żelazny piecyk, a przy nim wiaderko z węglem i trochę drzewa. […] Najbardziej uciążliwe, przykre i krępujące dla wszystkich było załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych. […] Nocników ani wiadra oczywiście nigdy nie myto, gdyż na ten cel nie było wody. Ten fetor kału i moczu wypełniał całe wnętrze wagonu. […]” „29 czerwca 1940 roku o godzinie pierwszej w nocy przyjechało czterech enkawudzistów na czterech furmankach. Dwóch weszło do środka, a dwóch stanęło na zewnątrz przy oknach. Kazali nam się zbierać mówiąc: „Jediotie w Giermaniu, bystrej bystrej (Jedziecie do Niemiec, szybciej, szybciej…). Mówili by niczego nie zabierać, bo przecież w naszych domach wszystko mamy. Jednak jeden z nich szepnął tatusiowi do ucha, aby zabrać jak najwięcej jedzenia i oczyma wskazał worek mąki. […] Całą drogę do stacji w Kostopolu byliśmy więzieni pod karabinami. Tam załadowano nas do wagonu, w którym była już rodzina ukraińska o nazwisku Herman. Przedstawiliśmy się i Mama powiedziała im, że my jedziemy do domu, do Polski. Na to oni tylko się uśmiechnęli. […] Wagony były bydlęce z połatiami – dwiema półkami do leżenia pod sufitem po dwu stronach. Nasz wagon był podwójny na ośmiu kołach i było w nim 55 osób. […] Jechaliśmy tym pociągiem w ciężkich warunkach dwa tygodnie, aż do 15 lipca 1940 roku. Raz dziennie pociąg zatrzymywał się w polu i wtedy wszyscy wychodzili za potrzebą. Również raz dziennie każdy dostawał kawałek chleba i czerpaczek zupy lub kaszy owsianej, której nie można było przełknąć, tak była piekąca, gorzka i zjełczała”

Warunki w miejscach deportacji

Po dotarciu do miejsc docelowych warunki bytowania ludności polskiej w Związku Radzieckim były bardzo zróżnicowane w każdym niemal osiedlu, czy miejscu odosobnienia. Określały je odmienne uwarunkowania klimatyczne i różny charakter wykonywanej pracy, różna dostępność do wyżywienia. Deportowani przebywali przede wszystkim w republikach: Rosyjskiej, Uzbeckiej, Turkmeńskiej, Kirgijskiej, Tadżyckiej, Armeńskiej, Kazaskiej, Gruzińskiej – w 126 obwodach. Największe skupiska ludności polskiej znajdowały się w północnych republikach i Powołżu. Przykładowo rejon Archangielska to teren Rosji północnoeuropejskiej, gdzie warunki klimatyczne były bardzo surowe, niekiedy w zimę dochodziło tam do – 50˚C, a ludność mieszkała w prowizorycznych domkach, często blisko tajgi na bagnistych terenach, narażona również na ataki dzikiej zwierzyny. Natomiast zesłani do Kazachstanu, zostali pozostawieni na rozległych stepach, gdzie w bardzo upalne lata dochodziło do + 50˚C. Ludność polska nie była przyzwyczajona do takich warunków bytowania. Z miejscem osiedlenia bardzo ściśle związany był rodzaj pracy: osiedleni w rejonach o bardzo dużym zalesieniu (np. tajga) zatrudniani byli przy wyrębie lasów i spławie drewna, jak również np. przy produkcji skór zwierzęcych, osiedleni w części stepowej znajdywali zatrudnienie w kołchozach i sowchozach. Aby dobrze ukazać pracę w tajdze najlepiej przytoczyć wspomnienia osoby, która tam pracowała… „Była to bardzo ciężka praca, wymagająca przy tym ciągłej i wytężonej uwagi. Po prawie dwunastu godzinach harówki powracaliśmy do swych baraków bardzo zmęczeni i głodni. Ledwo powłóczyliśmy nogami, brnąc w puszystym śniegu, który dość grubą warstwą pokrywał przetartą leśną drogę. […] Temperatura w końcu listopada spadła do około –30°C. Moje siostry […] pracowały przy wyrębie drzew w brygadach tak zwanych „lesozagatowszczyków” (drwali). Ich zadanie polegało na zbieraniu i paleniu wszystkich obciętych przez mężczyzn tej brygady gałęzi. Najgorszą czynnością było wyciąganie z głębokiego śniegu dużych i bardzo ciężkich konarów i przenoszenie ich na miejsce spalenia. Była to praca ponad ich siły i możliwości. Dodatkową udrękę stanowił fakt, że nie miały one odpowiedniego ubrania, a nie było gdzie i za co go kupić” . Przy tak ciężkiej kilkunasto–godzinnej pracy zarabiano jedynie na wyżywienie, którego i tak było bardzo mało. W Związku Radzieckim panowała zasada, że „kto nie pracuje, ten nie je” – ale nawet Ci co pracowali często nie dostawali posiłków (chleba). Nie dziwi zatem fakt, że bardzo wiele osób nie wytrzymało tej drakońskiej udręki („Byłem tak wyczerpany, że do baraków wracałem podpierając się na dwóch kijach”) i zmarło z wyczerpania, głodu, zimna. Głód był dla większości ludzi wywiezionych na Sybir najstraszniejszym przeżyciem, próbowano sobie z nim radzić na różne sposoby: czy to jedząc rośliny leśne, padlinę, czy nawet w skrajnych przypadkach miał miejsce kanibalizm. Bardzo duża śmiertelność wśród deportowanych związana była również z brakiem higieny oraz z nieobecnością pomocy medycznej. Ludzie z reguły pracowali i spali w tych samych ubraniach, często nie mając możliwości umycia się przez długi okres czasu, toteż zawszenie było powszechne: „Było bardzo dużo wszy. Pamiętam jednego mężczyznę, po nim całym chodziły i tak chodził” wspomina jeden z zesłańców. Wśród obozów pracy szerzyły się najróżniejsze choroby między innymi: czerwonka i szkorbut. Największe śmiertelne żniwo zebrały choroby wśród dzieci: „Dzieci bardzo chorowały, mój syn trzy miesiące nie podnosił się z posłania, przestał chodzić, był chudy jak szkielet, a nie było lekarza, ani lekarstw. […] Dzieci ciągle marły, rodzina Załuszczyków pochowała trzech chłopaków: 11, 10 i 7 lat, matka tych dzieci dostała obłędu, przez sześć tygodni straciła wszystkie dzieci. Ale starzy też umierali” . Ciała zmarłych chowano na nieoznaczonych cmentarzach, na stepach, po których następnie chodziło bydło i owce, czy w podmokłych terenach tajgi, ze względu na brak księży i ateistyczną politykę władz radzieckich nie możliwe było odprawianie katolickich pogrzebów. Wg ocen niektórych historyków już w trakcie transportu ludności w głąb ZSRR zmarło ok. 10% deportowanych. Następnie śmiertelność, po przybyciu na miejsca docelowe przesiedleń oceniana jest na: 30% więźniów obozów pracy rocznie i 10 – 15% rocznie wśród zesłańców, co stało się podstawą twierdzenia, że w tym okresie zmarło w ZSRR około 900 tysięcy obywateli polskich. Inne źródła podają zdecydowanie mniejszą ilość ofiar wysiedleń: między innymi w 1944 roku rząd polski szacował straty osobowe obywateli polskich w ZSRR w latach 1940 – 1943 na 270 tysięcy. Ta zbrodnia na narodzie polskim wykonana przez Rosjan bardzo długo ukrywana była przez Sowietów. Za czasów PRL nie można było o niej wspominać, jedynie rząd na emigracji zajmował się odkrywaniem „białych plam” historii II wojny światowej.

 

Deportacje w głąb ZSRR w latach 1939 – 1945

 

 

 

 

 

 

źródło: http://prawicowyinternet.pl/przebieg-deportacji-na-sybir/